Karty zostały rozdane
Cała talia jest w grze
Triumfem cztery damy,
Wszystko w purpury tle.
©Ursula Vortag, Germany 2019
Karty zostały rozdane
Cała talia jest w grze
Triumfem cztery damy,
Wszystko w purpury tle.
©Ursula Vortag, Germany 2019
„As you eat your appetite grows”
it is also according to the old adage.
It is a puzzling fact that it has not lost its relevance – despite the fact that we have the twenty first century and everything that he brought us: a highly developed technique in almost every field – from home appliances to precise medical instruments. Despite the fact that we have an orbital station, sputniki, probes traversing distant corners of the cosmos and providing us with information about its secrets; despite the fact that we are planning a housing estate on Mars.
Who will we send there?
Maybe those who did something. Those who did not like civil law on earth.
Such „a colony of those who disagree with the law „- it sounds good even.
In addition, the example of Australia proves that this type of experiment has a very good chance of success.
High there, they will rule their own rights.
Mars laws.
And whoever will not follow them will fly out into space.
Literally – hi will be excluded from the company, pushed out of the oxygen-rich zone of life. In the caustic atmosphere of the red planet the man will not survive more than two seconds. Weak gravity will not keep it on the surface of the planet
Yes, because prisoners, like any other community, will immediately establish some rights. Raw, like themselves and how ruthless they are.
This will be necessary to maintain the status of the group commander and the status of its members, and the condition for survival, for the use of the opportunity that has occurred to them, and the one who will get this chance of profanity outlawed.
Will they be dealing with current technical achievements there?
What a question – of course, yes, because it will depend on them to survive there.
And this will to survive will make them master all complex new things in the blink of an eye.
And what they will miss, will „borrow” from others. And so the Martian underworld will develop. Great. I can see the whole Martian company through the eyes of the imagination.
I’d like to be a witness to this.
„w miarę jedzenia apetyt rośnie”
to też według starego porzekadła.
Zastanawiającym jest fakt, że nie straciło ono na aktualności – mimo że mamy dwudziesty pierwszy wiek i wszystko to, co on nam przyniósł: wysoko rozwiniętą technikę w każdym niemal zakresie – od urządzeń domowego użytku poczynając a na precyzyjnych instrumentach medycznych kończąc. Mimo, że mamy stację orbitalną, sputniki, sondy przemierzające dalekie zakątki kosmosu i dostarczające nam wiadomości o jego tajemnicach; mimo że planujemy osiedle na Marsie.
Kogo my tam wyślemy?
Może tych, co coś przeskrobali. Tych, którym prawo cywilne na ziemi nie odpowiadało.
Taka kolonia tych, co z prawem na bakier” – to nawet dobrze brzmi.
Poza tym przykład Australii dowodzi, że tego typu eksperyment ma bardzo duże szanse na powodzenie.
Tam, wysoko, będą rządzili się własnymi prawami.
Prawami Marsa.
A kto ich nie będzie przestrzegał, wyleci w Kosmos.
Dosłownie – zostanie wykluczony z towarzystwa, wypchnięty poza bogatą w tlen strefę życia a w żrącej atmosferze czerwonej planety nie przeżyje dłużej niż dwie sekundy. Słabe przyciąganie natomiast nie utrzyma go na jej powierzchni.
Tak, bo więźniowie, jak każda inna wspólnota, natychmiast ustanowią jakieś prawa.
Surowe, jak oni sami i jak oni sami bezwzględne.
Będzie to niezbędne dla utrzymania statusu dowodzącego grupą oraz statusu jej członków, no i warunkiem przeżycia, wykorzystania szansy, która im się nadarzyła, a ten, kto tę szansę zbezcześci stanie się banitą.
Czy będą tam mieli do czynienia z aktualnymi osiągnięciami techniki?
Co za pytanie – oczywiście, że tak, bo od niej będzie zależało ich przeżycie tam.
I właśnie ta chęć przeżycia spowoduje, że opanują wszelkie skomplikowane nowości w okamgnieniu.
A co będzie im brakowało, „pożyczą” sobie od innych. I tak rozwinie się marsjański półświatek. Wspaniale. Już widzę oczyma wyobraźni to całe marsjańskie towarzystwo.
Chciałabym być świadkiem tego.
Chciał ukraść księżyc.
No tak, ale to Słońce…
zdaje się być przeszkodą nie do pokonania…
ten szary głaz należy przecież do jego Systemu, a Słońce, niczym dobry szef, broni swoich podwładnych.
Tak, ale czy Ziemia nie ma do niego większych praw? Podobno był niegdyś jej częścią – według starej legendy, kiedyś, w zamierzchłej przeszłości kosmosu w Ziemię uderzyła planetoida Thea, a w wyniku tej katastrofy ukruszył się spory Głaz, po czym wystrzelił w przestrzeń niczym odłamek granatu. Ziemia nie chciała tracić swojego i omotała Głaz sidłami swojej grawitacji.
Teraz zdają się być nierozłączni… ich wpływ na siebie jest olbrzymi, przypomina nieco wzajemne uzależnienie się małżonków od siebie. Najistotniejszym są zmiany pogody na planecie, ruchy mórz i oceanów, ba nawet nastroje Ziemian.
Na Ziemi.
Jaki jest wpływ Ziemi na Księżyc? – tego jeszcze nie wiemy.
Dowiemy się pewnie dopiero wówczas, kiedy na Księżycu wybudujemy stację Meteo.
Może wobec tego będzie mógł liczyć na jej wsparcie w tym przedsięwzięciu. Jakby nie było chce naprawić błąd Universum.
Gdzie ukryje zdobycz w razie powodzenia?
No – w wodach Pacyfiku.
Dlaczego właśnie tam?
No, bo to właśnie on zawdzięcza swoje istnienie tej katastrofie.
Wówczas wyrwa po Księżycu szybko napełniła się wodą. Dzisiaj nazywamy ją Pacyfikiem.
Podniosą się wody Planety, jeśli to zrobi?
Chyba nie tak bardzo, a poza tym są na Ziemi regiony, które koniecznie potrzebują nawodnienia – choćby taka Sahara czy Indie…
Blackboard of Magic,
The interior of the crystal,
The Abyss of Black,
The blue vapor.
A new banner
in pixels contens
Extract the Essences
of our Lives:
Parting Bitterness,
Joy of existence,
Insulting content,
A burst of memories.
…panna młoda przejmuje się bardzo, bo w ostatniej chwili okazało się, że dekoratorka nie te kwiaty zamówiła, co trzeba; pan młody mniej, bo on ze Śląska, więc przyzwyczajony do tego, że kobiety w rodzinie załatwiają wszystko, co na powierzchni ziemi. Ale też chciałby, by to całe zamieszanie już się skończyło. I to dobrze.
Właściwie robi to wszystko jedynie dla swojej mamy, bo ona chce widzieć najstarszego na ślubnym kobiercu. No i zobaczy.
Jemu samemu krótka wizyta w Urzędzie Stanu Cywilnego zupełnie by wystarczyła.
Teraz wolałby już widzieć siebie siedzącego wygodnie w samolocie do Australii, bo tam właśnie młodzi małżonkowie planują spędzić miodowy czas. Pośród kangurów. A jeśli będzie im dane opuścić hotelowy pokój, to może porzucają sobie bumerangiem, albo uda im się wspiąć na świętą górę Aborygenów…
Wspinaczka – to jest to, o czym od dawna marzył.
Razem z przyszłą żoną zdobył już Kilimandżaro a i inne K-s były im nieobce, ale australijska góra jeszcze nie. A warto ją zaliczyć – jakby na posumowanie pewnej ery. Ery swobody i wolności, bo później, kiedy na świecie pojawią się maluchy, nie tak od razu będzie można ponowić kontynuację pełnych przygód lat. A musi przyznać, że razem z wybranką swojego serca przeżył już wiele. Tak wiele, że teraz w stu procentach był pewien, iż postanowienie spędzenia reszty życia wspólnie jest bardzo dobrym postanowieniem.
Gdyby tylko mamusia nie patrzyła na Iwonę tak surowo.
Jeszcze do niedawna niepodzielnie królowała w jego sercu.
Ale może być pewna, że pozostanie tam na zawsze, tylko mogłaby ustąpić choć trochę miejsca swojej synowej. Przecież jest mądrą kobietą i wie, że wiek ma swoje prawa, że ożenek jej syna to sprawa naturalna i nieunikniona.
Właściwie to to wesele mogłoby odbyć się w Polsce, bo tam taniej i w związku z tym na więcej można sobie pozwolić, ale taki obrót sprawy oznaczałby przewagę mamusi, bo to ona praktycznie zajęłaby się całą inscenizację wesela, jako że zna język, teren i dysponuje adekwatnymi znajomościami. Dlatego też pewnie Iwona uparła się, by uroczystość zaślubin zorganizować tutaj – jako okazję do wykazania się i udowodnienia przyszłej teściowej, że jest równie gospodarna i zapobiegliwa jak ona.
Mimo tych wszystkich wpadek, mimo zapominalstwa dekoratorki, która ma podobno jeszcze dwa inne wesela do obsłużenia – ale co to ją Iwonę, właściwie obchodzi. Płaci tej kobicie za wykonanie konkretnej rzeczy (w dodatku wcale niemało), więc niech pokaże, że na te pieniądze rzeczywiście zapracowała. A tu – jak można nie tylko kolor kwiatów pomylić ale i gatunek!
Mama Iwony poradziła jej nie przejmować się tak bardzo.
To są naprawdę mało istotne drobiazgi a za kilka lat będziesz dziecko zaśmiewać się z tych drobnych wpadek – mówiła i zapewniała – ty jest tą najważniejszą osobą, królową całej uroczystości, więc dbaj o to byś właśnie ty bardzo dobrze wypadła.
Szedł z nimi dni wiele
W gorączce, znoju i rozpaczy.
Gnany tęsknotą i pragnieniem
Ku temu, co we mgle majaczy.
Gdy żądny wiedzy parł do przodu
Swój wielki, czarnooki lud,
Gnany nadzieją i ułudą,
Przychylić nieba chciałby mu.
Chronić od głodu i zarazy,
W czystości serc, w czerwieni wód,
Prosić o mannę z nieba…
Lecz niesmak waści okrył lud.
Żądny porady, czasu brak,
Zbyt mało wiary, potrzeby plot,
Na górze Synaj spędza czas,
W kamieniu ryje wiedzy mot.
To ten Jedyny, to jego twór,
To on jedynie wiódł mą dłoń,
To jego słowo, jego głos,
Kto mu przeciwny, wara stąd.
To jego słowo i jego głos,
On wiódł mą dłoń we śnie kamiennym,
W białości myśli i w lśnieniu gwiazd
W radości serca bezdennej.
Chciał ukraść księżyc.
No tak, ale to Słońce…
zdaje się być przeszkodą nie do pokonania…
ten szary głaz należy przecież do jego Systemu, a Słońce, niczym dobry szef, broni swoich podwładnych.
Tak, ale czy Ziemia nie ma do niego większych praw? Podobno był niegdyś jej częścią – według starej legendy, kiedyś, w zamierzchłej przeszłości kosmosu w Ziemię uderzyła planetoida Thea, a w wyniku tej katastrofy ukruszył się spory Głaz, po czym wystrzelił w przestrzeń niczym odłamek granatu. Ziemia nie chciała tracić swojego i omotała Głaz sidłami swojej grawitacji.
Teraz zdają się być nierozłączni… ich wpływ na siebie jest olbrzymi, przypomina nieco wzajemne uzależnienie się małżonków od siebie. Najistotniejszym są zmiany pogody na planecie, ruchy mórz i oceanów, ba nawet nastroje Ziemian.
Na Ziemi.
Jaki jest wpływ Ziemi na Księżyc? – tego jeszcze nie wiemy.
Dowiemy się pewnie dopiero wówczas, kiedy na Księżycu wybudujemy stację Meteo.
Może wobec tego będzie mógł liczyć na jej wsparcie w tym przedsięwzięciu. Jakby nie było chce naprawić błąd Universum.
Gdzie ukryje zdobycz w razie powodzenia?
No – w wodach Pacyfiku.
Dlaczego właśnie tam?
No, bo to właśnie on zawdzięcza swoje istnienie tej katastrofie.
Wówczas wyrwa po Księżycu szybko napełniła się wodą. Dzisiaj nazywamy ją Pacyfikiem.
Podniosą się wody Planety, jeśli to zrobi?
Chyba nie tak bardzo, a poza tym są na Ziemi regiony, które koniecznie potrzebują nawodnienia – choćby taka Sahara czy Indie…
Kto by pomyślał, że tyle można z wysokości własnego tarasu zaobserwować. I że to wszystko, co zauważone, może być interesującym…
Taras – wspaniały wynalazek. Obstawałam przy nim, szukając nowego kącika dla siebie.
Było to rok temu z górą, kiedy w pewnym momencie stwierdziłam, że nadszedł czas na zmianę tapet. Wizję swojego nowego mieszkania miałam już gotową. I nie chciałam absolutnie zgodzić się na jakiekolwiek kompromisy. „Moja droga” słyszałam ze wszystkich stron, „nie można mieć wszystkiego, bądź bardziej elastyczną”.
Nie chciałam. Nie. Bo niby i dlaczego? Ostatecznie to moje życie i mam prawo tak je urządzić, jak mi się podoba. To gwarantuje mi prawo.
No i ostałam przy swoim – mieszkam blisko centrum i mam wymarzony taras.
Mieszkanie jest na czwartym piętrze.
A że bez windy? Że pod dachem?…
Ach – dla mnie to żaden problem, bo na kondycję nie narzekałam nigdy a jeszcze zanim zaczęłam pracować jako instruktor gimnastyki zdrowotnej, wiedziałam, że ruch to zdrowie. Taras znajduje się na dachu budynku i jest wyłącznie do mojej dyspozycji, bo wyjście nań prowadzi jedynie z mojego mieszkania. Że podłoga tarasu, będąca jednocześnie dachem nie prezentowała się najlepiej – no cóż – położyłam na niej szarą wykładzinę trawnik i problem natury wizualnej zniknął. Później pozostało mi jedynie brzegi tarasu ozdobić kwiatami w donicach, rozpiąć parasol ponad drewnianym stolikiem, przystawić krzesełka-składaki i czekać na pogodę. Świetnie! Lepiej być nie mogło.
Dzisiejszy piękny, słoneczny dzień zaskoczył wszystkich – nawet telewizyjna „pogodynka” zwijała się i skręcała, usiłując wytłumaczyć fenomen.
A miała z czego, bo jeszcze wczoraj zapewniała zrezygnowanym głosem, że trwające prawie od tygodnia ulewy przeciągną się także na następny okres. Tymczasem w nocy wiatr zmienił kierunek i o poranku przywitało nas ciepłe, różane niebo. Jutrzenka. Wyszłam na taras z surfbookiem i rozgościłam się w pobliżu purpurowym kwieciem obrzuconych petunii. Lubię pracować w ciszy wczesnego poranka, jeszcze zanim da o sobie znak wielkomiejski ruch…
Bum, bum, bum, tata-rata, bum, bum!” – niespodziewanie wdarły się w przestrzeń pode mną głośne, równomiernie skandujące słowa rapera. Zawirowały z niekontrolowaną prędkością w długiej szyi leja tajfunu, jaki utworzył się w wyniku nagłego zakłócenia teoretycznej pustki wypełniającej przepastną czeluść podwórza, by już po chwili, opuścić go i wysypać się na moim tarasie.
Dotarły w każdy jego zakątek.
Słowa rapera…
jakiegoś tam, jednego z tych licznych, aktualnie będących na fali.
Najprawdopodobniej na tej, co nadpłynęła do nas z południowego wschodu. Z Arabien – powiedziałby ktoś wcześniej. Zalali Europę, bo niby to nieszczęście u nich.
Tak, wiemy o tym, współczujemy z całego serca i chcemy pomóc. Tam.
Tymczasem ktoś niekompetentny rozporządził inaczej i zaoferował ofiarom nieszczęścia pomoc tutaj.
No i mamy teraz klops, bo zwolennicy pewnej drażliwej „organizacji” skorzystali z okazji i zabrali się z potrzebującymi, fundując nam w podzięce wyprawę krzyżową.
Autostopem.
Modnie i na miarę dwudziestego pierwszego wieku.
„Bum-tarara, bum, bum, bum…” biały samochód, z którego radia, przez otwarte okna, wydobywają się te obłędne dźwięki, bierze elegancki zakręt na parkingu przed domami, po czym ustawia się na prostym pasie jezdni alejki leżącej między trawnikiem a piaskownicą dla dzieci.
Kurczowo trzymający się kierownicy Arab, głęboko wierząc, że wyprowadzi go ona z dusznego, peryferyjnego osiedla na jeszcze bardziej zagęszczoną zabudowę centrum miasta, dodaje gazu.
Marynarz szerokich, aglomeracyjnych wód.
Silnik wyje i na chwilę zagłusza ochrypły głos rapera.
Wreszcie – niechętnie ulegając natarczywemu zdecydowaniu młodego mężczyzny wyruszającego na podryw – startuje.
Koła samochodu (niczym łapy kundla, oznajmiającego otoczeniu „właśnie zrobiłem kupkę”) przez moment grzebały w asfaltowej nawierzchni jezdni, odrzucając na boki prawie niewidoczny pył.
Pył jest wszędzie. Bo takie są prawa natury, bo wszystko się rozpada, łuszczy, ściera. Obraca w kurz.
Kurz – jedynie to pozostawił po sobie, znikając w oddali.
Głos rappera stawał się coraz niższy, jakby głębszy, by chwilę później kompletnie zaniknąć, potwierdzając istnienie uznanego przez cywilizację dwudziestego pierwszego wieku efektu Dopplera.
Gdyby tak i pozostali zechcieli na naszym kontynencie pozostawić po sobie jedynie kurz…
© Ursula Vortag, Germany 2018
Pamięć,
Trochę przygięta,
Nieco przechylona w lewo,
Przysposobiona do nowej rzeczywistości…
Na poduszkach niedorzeczności wsparta,
Niezdolna w swojej ułomności…
Jeszcze krępuje się,
Wzbrania ukazać w całej swej doskonałości.
Porywającą nie jest –
Wątpienia cienia brak.
Lecz ten kryształowych wdzięków powab…
Przykrość i zaskoczenie,
a w żałości złość…
jakieś nieśmiałe przypuszczenie –
tak wiotkie, a jednak:
pewnie to słów niezrozumienie…
treść przesłania wyjaśnić mus –
niczym koszmaru tchnienie
z jakiegoś dawnego snu.
W niwecz poszły chwile pomnień dni bolesnych,
czarnym dymem goryczy wypełnionych dni?
Nie pozwól uczniom mistrza rzezi i pożogi
W wodach Wisły spłukać winę ojców swych!